Fryderyk Kremser - Wspomnienia
To wyjątkowa postać o bogatej osobowości i barwnym życiorysie – Polak? Niemiec? Ślązak? Robotnik? Inteligent? Artysta? Po prostu ktoś, kto wpływał na genius loci Opola, oraz ktoś, kto nie mając kompleksu prowincji, nigdy nie chciał z tego miasta uciekać – on je po prostu kochał jak syn swoją ojcowiznę. Opole – to był jego Parnas, a Śląsk był mu Heimatem.
Dla mnie był Mistrzem, który mnie stworzył na nowo – w naszym życiu mogą przecież się zdarzać takie momenty, które zmieniają dotychczasowy sens egzystencji, budują na nowo nasze ideały, po prostu „przewartościowują wartości”. W moim przypadku takim momentem – rzekłbym „szczęśliwym trafem” – okazało się spotkanie z Fryderykiem Kremserem.
Bałem się pierwszego z nim spotkania, tym bardziej że doszło do niego z mojej inicjatywy, bo znany był ze swojej bezkompromisowości, mówił otwarcie, co myśli, był bardzo oszczędny w wyrażaniu emocji, no i przede wszystkim dzieliła nas różnica pokoleniowa. Powoli wkradałem się w jego łaski, aż w końcu zostałem zaproszony czy raczej „dopuszczony” do paru wspólnych wypraw, po których wracałem pełen zapału do pracy i pewien swego życiowego celu… Też chcę zostać jak on apologetą Heimatu, też chcę „ocalać od zapomnienia” wszystko, co stworzyli nasi przodkowie – zapisane w starych źródłach fakty, często z życia autochtonów, utrwalone na setkach fotografii tysiące wydarzeń, czasem błahych bądź mało istotnych, ale pokazujących niezwykle ciekawą i złożoną materię układającą się w historię, nad którą zawodowy dziejopis raczej się nie pochyli. Stało się to nie tylko moją pasją, ale i sensem istnienia tu i teraz, bo przejąłem od pana Fryderyka często wyrażany na głos przez niego sąd, że choć spotykamy w życiu wielu ludzi, to jednak tylko nieliczni wywierają na nas długotrwały wpływ i odciskają się w naszej pamięci czy wręcz nas „przenikają”, pozostawiając w naszej osobowości coś w rodzaju metafizycznego śladu. Przeważnie są to te osoby, od których uczymy się mądrości i które stają się naszymi mistrzami. Dla Fryderyka Kremsera taką osobą był Szymon Koszyk. To o nim tak powiedział mi pierwszy raz.
Wtedy pan Fryderyk był już „kimś” i „miał nazwisko”, szła bowiem za nim sława animatora życia kulturalnego (był inspiratorem i organizatorem około dwustu imprez kulturalnych o szerokiej gatunkowej rozpiętości – od spotkań literackich, forum dyskusji, wystaw, koncertów kameralnych po wielkie wystawy ogólnopolskie i międzynarodowe), założyciela Konwersatorium im. Josepha von Eichendorffa (kto z nas do lat 80. XX w. słyszał o wybitnym romantycznym śląskim poecie, którego do publicznego życia literackiego przywrócił Kremser?), wydawcy „Zeszytów Edukacji Kulturalnej”, a nade wszystko fotografika.
Był niezapomnianym gawędziarzem, który oprócz tego, że umiał ująć i zachować na błonie fotograficznej urodę swojej ojczyzny, często dzielił się szczegółami swoich projektów i osobistymi refleksjami czy wspomnieniami, zasiadając przed mikrofonem w studio opolskiego radia.
Jego przygoda z fotografią rozpoczęła się w Koźlu, skąd pochodził, gdy przyjął go na ucznia w swoim zakładzie fotograficznym Otton Liebeck-Libczyński. To właśnie on rozbudził w młodym Fryderyku zamiłowanie do sztuki – uważał, że fotografia to jedna z jej dziedzin, zdjęcie zaś jest jej dziełem… Uczył Kremsera „zdejmować” nie tylko portrety, ale też pejzaż i architekturę, tłumacząc różnice w ich traktowaniu. Stąd gdy w 1958 r. Fryderyk Kremser wstąpił do PTTK, wiedział już, co chce robić – zapragnął zostać fotografem krajoznawcą.
„Zacząłem poznawać tradycje kulturalne kraju, przewędrowałem wszystkie góry polskie i zjeździłem na rowerze wszystkie krainy” – tak powie o sobie Adamowi Krzemińskiemu w wywiadzie dla „Polityki” w 1994 r., który ukazał się w numerze z 22 stycznia.
Sprawił, że noszone przez niego nazwisko zaistniało na firmamencie polskiej fotografiki, a jego samego uważano za jednego z twórców polskiej szkoły fotografii krajoznawczej. Przez blisko dwadzieścia lat stał na czele Forum Polskich Fotografów Krajoznawców. Poza tym organizował plenery, szkolenia młodych adeptów sztuki. Mówił, że krajoznawstwo to jego ideologia, a siła artystyczna to jego Heimat.
Miał bardzo dużo planów i niewiele brakowało, by się mu udało je zrealizować – już rozmawialiśmy o następnych tytułach wystaw i kolejnych wydaniach „Zeszytów Edukacji Kulturalnej” oraz o organizacji kolejnych plenerów i spotkań – aż tu nagle 18 stycznia 1995 r. serce tego niestrudzonego wędrowca, który z płóciennym chlebakiem i z zawieszonym na szyi aparatem marki Canon FTb przemierzał ukochaną Opolszczyznę i kraj, przestało bić.
Najpierw był szok, niedowierzanie, potem przyszła refleksja, że przecież przemijanie jest kwestią czasu, jest czymś absolutnie naturalnym i nieuchronnym, a pan Fryderyk tylko się przeniósł z dotychczasowej przestrzeni bycia do innej.
Przyjaciele, znajomi, uczniowie, urzędnicy i wszyscy ci, którzy go znali, deklarowali: „Będziemy pamiętać”. I nawet przez pewien okres się tak działo – były spotkania krajoznawców poświęcone jego twórczości, było też parę wystaw jego prac, ale ten łańcuch pamięci został zerwany przez rok 1997 – czas naszego „opolskiego potopu”. To był istny armagedon i dla Opolan, i dla ich mienia nierzadko stanowiącego dorobek wielu pokoleń – woda zabierała wtedy ze sobą i niszczyła dosłownie wszystko… I tak popłynęła większość zbiorów Fryderyka Kremsera.
Ad vocemdo ostatniej z podanych informacji: Artysta miał dwie pracownie – jedną na poddaszu secesyjnej kamienicy przy ulicy 1 Maja naprzeciw dworca głównego PKP, a drugą – przy ulicy Piastowskiej.
Z nostalgią wspominam tę pierwszą, z dwoma małymi oknami, z których rozpościerał się wspaniały widok nie tylko na dworzec, ale i na całe południowe Opole. Pamiętam lornetkę wiszącą na haczyku przy oknie – pan Fryderyk lubił przez nią obserwować tumult i ciżbę ludzką na jednej z ważniejszych ulic miasta; miał wiele pomysłów artystycznych na to, jak ów widok za oknem zatrzymać w kadrze… To w tej pracowni odbywały się twórcze „burze mózgów” z udziałem jego przyjaciół. Tu znajdowała się większość negatywów i zdjęć. Przechowywał tu też archiwalia Forum Polskich Fotografów Krajoznawców. Niestety zaraz po śmierci tego artysty rozpoczęła się walka o „pusty lokal”. Pomieszczenie uznano bowiem za atrakcyjnie położone i nadające się na działalność gospodarczą. (Cóż, sztuka to niedochodowy interes i dlatego z czasem artyści sczezną, sczeźnie też pamięć o nich.) Wdowa po artyście wspólnie z synem Waldemarem zdecydowała, że wszystko, co należy do spuścizny artystycznej, przeniesiemy do drugiej pracowni, tej przy ulicy Piastowskiej.
Tygodniami segregując i pakując materiały, nie umiałem wyjść z podziwu, że ten człowiek aż tyle tworzył. Często w jego papierach trafiałem na nowe projekty (np. wystaw), których jeszcze nikomu nie pokazał, ale były one do tego już przygotowane. Tak było na przykład z projektem wydawnictwa zatytułowanego Civis Opoliensis. Często myślę o tym, że gdyby nie ten pośpiech ze zdaniem pracowni i gdyby nie ta przeprowadzka, to cały dorobek pana Fryderyka – dorobek Mistrza – byłby ocalony. Ileż pożytku, i to nie tylko artystycznego, byłoby ze zdjęć Opola! Wszak Fryderyk Kremser samodzielnie wykonywał dokumentację fotograficzną miasta – utrwalał na zdjęciach detale architektoniczne, kamienice przeznaczone do rozbiórki, ulice do przebudowy, całe kwartały miasta. Niejednokrotnie o jej udostępnienie prosili go konserwatorzy miejscy, służby budowlane, służby drogowe i przyszli inwestorzy.
Jego credożyciowe brzmiało: „Giną ślady dawnej kultury… Zaszczytny obowiązek ratowania spraw spada tutaj na amatora fotografa. Ze swoim aparatem może utrwalić skazane na rychłą zagładę szczegóły. On właśnie może gromadzić coś, z czego przyszły uczony będzie odtwarzać życie”. No, właśnie, z czego ma teraz je odtwarzać?…
Gdy woda opadła, weszliśmy z Waldemarem – synem pana Fryderyka – do pracowni. Byliśmy porażeni i przerażeni tym, jakim barbarzyńcą może być woda. Zabrała i skaziła kilkadziesiąt tysięcy negatywów, i to tych najcenniejszych, bo dotyczących między innymi historii Opola. Wypłukać i wysuszyć dało się tylko kilka tysięcy z nich, a także kilkaset zdjęć. Zrobiliśmy to, ale to były jedynie działania doraźne. Mimo wielu urzędowych obietnic ratowania zbiorów, tak wysuszone przeleżały u mnie w piwnicy ponad dwadzieścia lat, bo to tutaj jest przechowywana spuścizna po tak zasłużonym dla miasta obywatelu i artyście. Uratowane zostało archiwum Forum Fotografii Krajoznawczej PTTK, biblioteka artysty, wiele pamiątek, nieliczne fotografie oraz katalogi z wystaw i inne jeszcze nigdzie nieopublikowane materiały. Często zgłaszają się do mnie studenci magistranci, doktoranci, redaktorzy radiowi i telewizyjni, bo chcą zajrzeć w celach metodologicznych do ciągle jeszcze bogatego archiwum. Ja sam wciąż odkrywam tam takie perły, jak choćby bogata – bo licząca aż 120 negatywów – dokumentacja fotograficzna targu w Opolu uchwyconego obiektywem w 1969 r. na placu Armii Czerwonej (obecnie jest to plac Mikołaja Kopernika), który obecnie przechodzi totalną przebudowę. Ach, jak wspaniała byłaby wystawa dotycząca historii tego miejskiego placu!
Dlatego jestem wielkim admiratorem projektu, którego cel precyzuje dopisane do nadanego mu tytułu uzasadnienie: By człowiek wiedział, na co patrzy, uważnie przyglądał się temu, co go otacza, i zrozumiał, gdzie żyje…, autorstwa pani kustosz Magdaleny Górniak-Bardzik.
Historia zatoczyła koło. Pan Fryderyk Kremser przez rok był pracownikiem Muzeum Wsi Opolskiej, i to właśnie ta instytucja i jej pracownicy realizują projekt, którego efektem jest przede wszystkim zabezpieczenie i archiwizacja zagrożonego dorobku wybitnego opolskiego fotografika. Dorobek ten stanowi bowiem cenne dziedzictwo kulturowe regionu. Jego właściciel i twórca był spiritus movensdwóch kultur – polskiej i niemieckiej – więc również mentorem naszych czasów, bo upowszechniał ideę wzajemnej tolerancji i szacunku.
Wierzę święcie, że uratujemy jego spuściznę, przeto wyrażam wdzięczność Muzeum Wsi Opolskiej, a szczególnie pani Magdzie Górniak za ożywienie pamięci o Fryderyku Kremserze a także za to, że moja osoba mogła się temu przysłużyć. Podzielam bowiem zdanie papieża Jana Pawła II, który powiedział: „Człowiek jest wielki nie przez to, co ma, nie przez to, kim jest, lecz przez to, czym dzieli się z innymi”.
Joachim Sosnowski